Całkiem komfortowo przejechaliśmy autobusem z Ipoh do Malakki – nocne autobusy na tej trasie mają mniej miejsc, za to fotele są rozkładane i można się dość wygodnie na nich ułożyć. Dojechaliśmy na miejsce około 7 rano, wskoczyliśmy w Graba, który szybko zabrał nas do centrum. Tu najpierw odnaleźliśmy przechowalnię bagażu, gdzie zostawiliśmy nasze plecaki i ruszyliśmy na odkrywanie miasta.
Malakka (lub Melaka czy Malacca) to piękne miasto o długiej i pogmatwanej historii, tak pogmatwanej, jak pisownia nazw pod którymi jest ono znane. Znajdziecie tu ruiny z czasów, kiedy władali tym miejscem Portugalczycy, potem Holendrzy, a następnie Brytyjczycy. Do tego niesamowita kultura Peranakan czyli potomków chińskich kupców wżenionych w lokalne rodziny, w efekcie jest to jedno z najbardziej urokliwych miejsc w Malezji, bardzo charakterystyczne i pełne lokalnego kolorytu. Jego urok został doceniony i w 2008 roku Malakka znalazła się na liscie dziedzictwa UNESCO.
Dotarliśmy na starówkę wcześnie rano, dzieki czemu nie było jeszcze tłumów i mogliśmy spokojnie cieszyć się jej urokiem. Szliśmy jej uliczkami aż do Placu Holenderskiego z charakterystycznymi pomarańczowymi budynkami, tu skręciliśmy w kierunku Janker Street, czyli głównej ulicy chińskiej dzielnicy.
Pokrążyliśmy ślicznymi uliczkami zachwycając się zabytkowymi domkami kupców, pięknymi światyniami, przy czym to takie miejsce, że na jednej uliczce stoją tu obok siebie świątynie chińska, muzułmańska i hinduska. Zrobiliśmy sobie krótką przerwę na śniadanie, gdzie zaserwowano nam przepyszną herbatę z płatkami kwiatów, którą długo będziemy wspominać.
Tak włóczyliśmy się, aż do pory, o której zaczynały się rejsy stateczkiem po kanale płynącym przez centrum Malakki. Nogi bolały nas już potwornie, dlatego postanowiliśmy sobie zafundować zwiedzanie miasta od strony wody, a przede wszystkim na siedząco. Ruszyliśmy ku portowi, mijając po drodze pozostałości śluzy z czasów portugalskich, kiedy to Malakka była istotnym portem południowo-wschodniej Azji.
Z wody Melakka wygląda co najmniej równie pięknie, o ile jeszcze nie lepiej. Stateczek zabrał nas na około godzinną przejażdżkę – z przyjemnością patrzyliśmy na kolorowe domy najpierw starówki, potem coraz to bardziej nowoczesnych dzielnic, i na zbocza kanału obrośnięte lasem namorzynowym.
Po zejściu na ląd pomaszerowaliśmy dzielnie jeszcze raz do chińskiej dzielnicy, bo tu mieści się Baba & Nyonya Heritage Museum, które bardzo chcieliśmy zobaczyć. Faktycznie, jest to zdecydowanie jedno z najciekawszych miejsc do zwiedzenia, jeżeli tylko interesujecie się choć trochę rzemiosłem artystycznym.
Dostaliśmy od miłych pań w recepcji przewodnik po angielsku i mogliśmy krążyć po tym przepięknym domu – bo muzuem jest domem pewnej bogatej kupieckiej rodziny, która co prawda już w nim nie mieszka, ale jej potomkowie co roku się tu spotykają. Miejsce jest olśniewające i oszałamiające, takiej ilości detali, rękodzieła najwyższej klasy dawno nie widzieliśmy. Warto przy tym czytać przewodnik, bo opowiada on również o bardzo egzotycznych dla nas zwyczajach i tradycjach panujących wśród Pernanakan.
Całkowicie oczarowani pożegnaliśmy muzeum i ruszyliśmy na wzgórze górujące nad starówką. Tu warto zobaczyć kościół Św. Pawła, a właściwie jego ruiny oraz Famosę, czyli ruiny portugalskiej fortyfikacji z XV wieku. W dodatku widok ze wzgórza na miasto jest przepiękny, warto się tu wdrapać.
Trochę ogłuszeni ryczącymi rikszami, które o tej porze szalały już po uliczkach, ruszyliśmy na poszukiwanie obiadku. Znaleźliśmy miłą knajpkę nad kanałem i tu zjedliśmy nasz pożegnalny już malezyjski obiad, bo już tylko godziny dzieliły nas od wylotu do domu.
Wreszcie z żalem pożegnaliśmy uroczą Malakkę, wróciliśmy na dworzec, wskoczyliśmy do autobusu, który zabrał nas do Kuala Lumpur. Tu przeskoczyliśmy do pociągu, który wsród tropikalnego deszczu zabrał nas na lotnisko. Jeszcze tylko tu posiedzieliśmy chwilę na lotniskowym foodcourcie, popijąjąc pożegnalne świeże soki i już tęskniąc za tą obłędną kuchnią. A potem już samolot i tak skończyła się nasza malezyjska przygoda.