Rano pożegnaliśmy Tanah Rata i wskoczyliśmy do autobusu, który zabrał nas do Ipoh. Kiedy szukaliśmy połączenia, trochę zdziwił nas fakt, że 80 km autobus pokonuje w 3 godziny. Szybko tego ranka zrozumieliśmy dlaczego. Trasa biegnie przez dżunglę, ale równocześnie serpentynami przez góry i zdecydowanie trafiła do czołówki najładniejszych górskich tras jakie widzieliśmy.

Dżungla i góry
Zwróćcie uwagę jak poprowadzone są tu kable – dżungla ich zdecydowanie nie lubi

Aż żal nam było, kiedy wreszcie pożegnaliśmy tę piekną trasę i dotarliśmy do naszego celu. Ale czekało na nas Ipoh, miasto o klimacie zbliżonym do George Town, do tego pięknie położone. Szybko zostawiliśmy plecaki w hotelu i zamówiliśmy Graba, żeby zabrał nas do pierwszego z miejsc, które koniecznie chcieliśmy tu zobaczyć, czyli Tasik Cermin – Zwierciadlane Jezioro.

To taka schowana perełka dla miłośników przyrody – to pozostałość jaskini ukryta wśród gór i zalana wodą, która po latach eksploatacji górniczej teraz jest atrakcją turystyczną. Zieleń rosnąca na zboczach gór odbija się w wodzie, panuje tu cisza i spokój, nas to miejsce oczarowało calkowicie.

Po jeziorze można pływać łódką i podglądać różna gatunki małp mieszkające na zboczach.

Tym tunelem trzeba przejść, żeby dojść do jeziora

Wstęp do Tasik Cermin jest płatny i zdecydowanie to bardzo dobrze naszym zdaniem zainwestowane pieniądze, ale tuż obok jest też darmowa atrakcja, czyli kompleks grot ukrytych pomiędzy skałami.

Wreszcie usatysfakcjonowani i ugotowani, bo skwar lał się z nieba, postanowiliśmy, że czas na zwiedzanie miasta. Znowu złapaliśmy nieocenionego Graba, i miły kierowca zabrał nas na starówkę Ipoh. Wysiedliśmy tuż przy jednej z najsławniejszych ulic tego miasta, czyli przy ulicy Kurtyzany. Żeby było sprawiedliwie, wcześniej obok biegły ulica Pierwszej Żony i ulica Drugiej Żony, ale zmieniono im nazwy. Poczuliśmy się tu znowu jak w George Town, choć trochę bardziej zadbanym niż oryginał. Te same śliczne kolonialne domki kupieckie, też piękna kolekcja graffiti na ścianach i ten specyficzny klimat jak z filmu Indochiny.

Trochę kalorii na wzmocnienie
Ulica Kurtyzany

Tuż za starówką rozciąga się część typowo brytyjska, z oficjalnymi budynkami urzędów.

Zaczęło zbierać się na deszcz, dlatego zawróciliśmy do starej części miasta, zaczynając się rozglądać za jakąś knajpeczką, bo pora zrobiła się już póżno-obiadowa.

Nagle zaczęło lać, więc szybko wypatrzyliśmy knajpkę, która zachęcajaco wyglądała i tam schroniliśmy się przed deszczem.

To laksa
A takie były tam ceny

Deszcz padał, a nam zaczęło się robić smutno, bo kończyła się już środa, a następnego dnia mieliśmy już lot do domu. Ale czy nasza przygoda mogła się tak szybko skończyć – oczywiście, że nie. Wróciliśmy do hotelu, który wybraliśmy ze względu na ulokowanie zaraz przy dworcu autobusowym (a dworzec w Ipoh jest na peryferiach miasta), odpoczęliśmy parę godzin, po czym o 1:00 w nocy pobiegliśmy na dworzec złapać nasz nocny autobus do kolejnego naszego celu.