Nasza rada jest taka: jeżeli chcesz zobaczyć Kuala Lumpur i Singapur, to odwiedzaj je właśnie w tej kolejności. W przeciwnym razie niestety stolica Malezji przez porównanie wypadnie bardzo blado. Kontrast między tymi miastami jest zbyt duży: przy bardzo czystym, znakomicie zaplanowanym i niesamowicie uporządkowanym, do tego oferującym piękną i ciekawą architekturę, a także bardzo przyjaznym mieszkańcom i turystom Singapurze, Kuala Lumpur ląduje na pozycji umorusanego Kopciuszka i to co rusz potykającego się o własne nogi. Oczywiście da się tu zobaczyć kilka całkiem ciekawych miejsc, Petronas Towers robią nadal wrażenie, tyle, że żeby do nich dotrzeć, musisz stoczyć walkę z samochodami, bo każde przejście dla pieszych to albo stanie po 20 minut w oczekiwaniu na zielone światło, albo ryzykowanie slalomu między samochodzami i jednośladami ( a ruch tu jest bardzo duży). Wieczorem trzeba patrzeć, gdzie stawia się nogi, bo stworzeń karaluchopodobnych biega tu bardzo dużo. Architektonicznie jest to miasto dość chaotyczne, brzydkie miesza się z ładniejszym, bardzo dużo jest zaniedbanych mocno budynków, choć widać, że lokalne władze zaczęły rozkręcać inwestycje i może niedługo będzie to lepiej wyglądać. Ale dość marudzenia, zobaczcie to miasto naszymi oczami, oto nasza podróż do i po Kuala Lumpur.
Nasz autobus z Singapuru szybko dowiózł nas do granicy. Tu najpierw trzeba wysiąść przy posterunku granicznym po stronie Singapuru, żeby zeskanować paszporty, i drugi raz, tym razem wraz z bagażem trzeba wysiąść już na granicy Malezji. Na szczęście już wcześniej mieliśmy wypełniony formularz Malaysia Digital Arrival Card (MDAC) – obowiązkowy przy przekraczaniu granicy tak lądem jak i powietrzem, dlatego przekroczenie granicy poszło nam dzięki temu szybko i sprawnie. Zaciekawiły nas znaki, które widzieliśmy przy drodze do granicy, informujące, że obywatele Singapuru wjeżdzający do Malezji muszą mieć bak samochodu zapełniony przynajmniej w 3/4. Już pierwsza stacja benzynowa, którą minęliśmy po przekroczeniu granicy wszystko nam wyjaśniła – w Malezji paliwo jest bardzo tanie, czego się nie da powiedzieć o Singapurze.
Jechaliśmy autostradą, po obu stronach rozciągały się niestety głównie plantacje palm kokosowych, droga do stolicy nie jest szczególnie ciekawa, za to zdecydowanie bardzo zatłoczona. Jak bardzo szybko zauważyliśmy, Malezyjczycy kochają samochody, mają też własne marki, i uwielbiają z nich korzystać. Dziwne, bo przy bardzo dobrej organizacji transportu publicznego i jego jeszcze bardziej znakomitej cenie, nie bardzo jesteśmy w stanie zrozumieć czemu upierają się, żeby jeździc własnymi samochodami, żeby potem tkwić w okropnych korkach.
Podróż trwała ponad 5 godzin, im bliżej byliśmy Kuala Lumpur, tym częściej zdarzały się oberwania chmury. Wreszcie dotarliśmy na miejsce i kryjąc się przed tropikalnym deszczem ruszyliśmy do naszego hoteliku. Nasza pierwsza reakcja na Kuala Lumpur, szczerze mówiąc, daleka była od zachwytu. Ale na szczęście niebo się wypogodziło, wieczór zrobił się całkiem przyjemny, dlatego szybko zostawiliśmy nasze plecaki w hotelu i ruszyliśmy sprawdzać, czy jednak miasto ma jakiś urok.
Oczywiście pierwszym naszy celem były sławne Petronas Towers. Tu musimy przyznać, nadal robią one wrażenie. Trafiliśmy do nich już wieczorem, kiedy były pięknie oświetlone i to dodatkowo dodało im urody. Tu wspomnę, że choć Petronas Towers utraciły już dawno palmę pierwszeństwa wśród najwyższych budynków świata, to niedaleko mają godnego następcę, czyli wieżowiec Merdeka 118, który jest obecnie drugim co do wysokości budynkiem na świecie.
U stóp dwóch wież usytuowano bardzo popularne centrum handlowe Suria, gdzie głównie znajdziecie luksusowe marki. Przed wieżami, podobnie jak w Singapurze, odbywa się pokaz woda,światło i dźwięk, niestety, po tym co widzieliśmy w singapurskiej Marina Bay, ten wyglądał dość słabo.
Pora zrobiła się już mocno kolacyjna, a my jeszcze nie jedliśmy obiadu, ruszyliśmy więc na poszukiwanie najsławniejszej wśród turystów ulicy Kuala Lumpur czyli Jalan Alor – ulicy street food’u. I tu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nagle całe nasze nastawienie do Kuala Lumpur uległo diametralnej zmianie. To takie miejsce, gdzie człowiek żałuje, że nie ma kilku żołądków, a jak już faktycznie nie ma gdzie tego jedzenia w siebie wepchnąć, to nadal je oczami.
Przeszliśmy tę ulicę dwa razy, zanim wreszcie emocje na tyle w nas opadły, że daliśmy radę coś z tego wybrać.
Do tego dostaliśmy bajecznie pyszne soki z mango i limonki. Nie chciało się nam tego miejsca porzucać, tak tu było kolorowo, pachnąco i egzotycznie.
Koncówkę pierwszego dnia spędziliśmy na tarasie naszego hotelu, popijając lokalne piwo. Malezja jest formalnie krajem muzułmańskim, tu piwo jest stosunkowo drogie i nie wszędzie dostępne.