Zerwaliśmy się tego sobotniego poranka wcześnie, żeby jak najszybciej dotrzeć do Itsukushimy, wyspy położonej w zatoce nad którą leży Hiroszima. Jest ona znana również pod nazwą Miyajima co po japońsku znaczy Wyspa Świątyni. To przecudowne miejsce, ktore znalazło się na liście światowego dziedzictwa UNESCO, oddalone jest tylko o jakieś 40 minut jazdy pociągiem od centrum miasta. Można też dopłynąć tam bezpośrednio z Hiroszimy promem, który cumuje blisko Parku Pamięci, my jednak jako turyści budżetowi wykorzystaliśmy opcję w pełni objętą JR Pass-em, czyli pociąg i prom cumujący tuż obok dworca. Ale wracając do tego dnia – wyszliśmy rano z hotelu spodziewając się śladów po nocnym życiu, a tu czyściutko na ulicach jak zawsze. Jeszcze tylko na kilku rogach spotkaliśmy kończące pracę ekipy sprzątające.
Przy dworcu rozbawiły nas barierki ustawione obok ulicy.
Szybko dojechaliśmy pociągiem do naszej stacji, tu przeszliśmy tylko ulicę i już byliśmy w porcie, z którego kursują promy na Miyajimę. Tu tylko trzeba znaleźć właściwe wejście, bo osobne jest dla pasażerów mających JR Pass, a dla pozostałych inne.
Z pokładu promu można już zobaczyć chyba najczęściej fotografowaną tori w Japonii, stojącą w tym miejscu od XII wieku, a właściwie O-tori, czyli Wielką Bramę. W szintoizmie brama oznacza przejście pomiędzy światem rzeczywistym a światem bogów. Tutejsza brama jest ogromna, ma prawie 17 metrów wysokości, waży bagatela 6 ton i jeżeli traficie tu w czasie przypływu, wydaje się, że pływa ona w morzu. Jej skala mówi dużo o świętości tego miejsca – pierwotnie wyspa uważana była za tak świętą, że zwykłemu śmietelnikowi nie wolno było na niej postawić stopy. Z tego też powodu świątynia Itsukushima również jest „pływająca” – w czasie przypływu wydaje się, że unosi się ona na wodzie, a osadzona jest na kompleksie pomostów, tak, żeby odwiedzający ją nie mieli możliwości postawienia stopy na ziemi.
Pierwsze co spotykacie na lądzie, to jelonki. Itsukushima nie jest z nich aż tak sławna jak Nara, nie są one tu też aż tak oswojone i oficjalnie nie powinno się ich karmić, ale za to bardzo chętnie pozują do zdjęć. Żyją sobie tu spokojnie i szcześliwie, bo mają w Japonii status świętych zwierząt, jako że zgodnie z wierzeniami uznawane są za posłańców bogów.
Mieścina jest urocza, zaczyna się promenadą pilnowaną przez chińskie smoki.
Zaraz za Świątynią Itsukushima znajdziecie Senjokaku (czyli Pawilon 1000 mat), właściwie jest to świątynia Hokoku, lecz z uwagi na ogromną powierzchnię jej budynku przylgnęła do niej ta potoczna nazwa. Obok niej stoi wysoka piękna pagoda z XV wieku.
Nas kusiła jednak przede wszystkim piękna przyroda Miyajimy, dlatego postanowiliśmy wdrapać się na Górę Misen, czyli najwyższy szczyt tej wyspy. Ruszyliśmy szlakiem, po drodze mijając jeszcze sklep z niewiarygodnymi rzeźbami.
Wkrótce droga zaprowadziła nas poza miasteczko, zrobiło się bardzo zielono i pięknie.
Pierwotny nasz plan polegał na pokręceniu się po parku, ale tak przyjemnie się nam szło, a droga na szczyt Misen wyglądała tak zachęcająco, że zaczęliśmy się nań wdrapywać. Trafiliśmy akurat na tydzień przeglądu technicznego kolejki, która kursuje na górę, więc innej opcji nie było. Po drodze napotkaliśmy znaki, lojalnie informujące, że im bliżej szczytu, tym mniejsza szansa znalezienia ubikacji, dlatego przezornie postanowiłam skorzystać z takiego przybytku. I znowu zachwyciła mnie ta umiejętność Japończyków dopasowania tego, tak przecież istotnego miejsca, do otoczenia – zgadnijcie jak powitał mnie ten klozecik… Szumem górskiego strumyka – jak tylko przekroczyłam próg, czujnik ruchu natychmiast uruchomił ten dżwięk.
Góra może nie jest ogromna, bo to 535 m, ale jest mocno stroma, zmachaliśmy się dość solidnie pokonując jej zbocze, zwłaszcza, że co chwila trzeba pokonywać strome schody lub głazy. Nie pomagała nam świadomość tego, że kawałek za nami szły dwie japońskie seniorki i uzbrojone w kijki zasuwały całkiem sprawnie w górę, chwilami mieliśmy wrażenie, że idzie im to lepiej niż nam, zwłaszcza, że przez w ostatniej chwili podjętą decyzję o wspinaniu się, nie zaopatrzyliśmy się w wodę, a zrobiło się bardzo gorąco.
Co chwila przystawaliśmy, żeby nacieszyć oczy widokami, bo miejsce jest oszałamiająco piękne.
Doszliśmy do świątyni Misen Hondo, trafiając akurat na rytuał odprawiany przez mnicha, który dął w jakiś instrument wydajacy dziwne dźwięki. Wiedzieliśmy, że ta światynia jest ważna dla buddyzmu, jednak dla nas ważniejszy był fakt, że obok niej stał ku naszej nieopisanej radości automat z napojami. Chyba w życiu nie piłam tak pysznej wody.
Zabrakło nam już czasu i siły, żeby wdrapać się jeszcze do obserwatorium i zobaczyć skały, które czasami nazywane są japońskim Stonehenge, ale nie było wyjścia, jako że czekała nas jeszcze droga w dół. Ku naszej radości biegła ona innym, równie pięknym szlakiem.
Tu zaczęliśmy słyszeć dźwięk bębnów, znak, że światynia Daisho-in była już blisko.
Dotarliśmy do bramy Niomon, strzegącej wejścia do świątyni. To jedna z najważniejszych świątyń buddyzmu Shingon, istniejąca w tym miejscu od 806 r. Niesamowita uroda tego miejsca zapiera dech w piersiach, budynki świątyni są wtopione w przyrodę i otoczone wzgórzami, dają wrażenie jakby czas się tu zatrzymał. Choć co do czasu… Mnisi wymyślili sposób, żeby jeszcze bardziej to miejsce uatrakcyjnić i co 20 minut jest pokaz, jak miejsce to tonie w mgle. Tyle, że mgła jest sztuczna.
Kompleks jest fascynujący i spokojnie można tylko tu spędzić wiele godzin i ciągle odkrywać coś nowego. Niestety, nam zostało już mało czasu i niewiele wiecej sił, dlatego powoli musieliśmy się z Miyajimą żegnać.
Zobaczyliśmy, że przy promenadzie jest sklep firmowy lokalnego browaru, postanowiliśmy się w związku z tym zatrzymać tu na małą degustację.
Co do degustacji, moja druga połowa zaryzykowała bliski kontakt z lokalnym przysmakiem czyli pieczonymi ostrygami w sosie. Farmy ostryg są wszędzie dookoła wyspy, więc świeższych dostać chyba nie można. Ale to był ten jedyny przypadek japońskiego jedzenia, który nie wzbudził naszego entuzjazmu. Tak niestety pożegnaliśmy Wyspę Świątyni, choć bardzo chętnie spędzilibyśmy tam dużo więcej czasu.
Wróciliśmy szybko do Hiroszimy, zgarnęliśmy z hotelu bagaże i wskoczyliśmy do kolejnego shinkansena, żeby zabrał nas do Osaki.