
Choć wielkie metropolie nie są tym co lubimy najbardziej, tak jednak nas kusiło i nęciło, żeby zajrzeć do tych sławnych jazzowych klubów muzycznych, że wreszcie gdy zobaczyliśmy całkiem fajne połączenie, postanowiliśmy spędzić kilka dni września 2022 roku w Nowym Yorku. Szybko ogarnęliśmy ESTA, spakowaliśmy plecaki i ciągle dość mocno niepewni jak nam to miasto podpasuje, pognaliśmy na lotnisko. Lecieliśmy z Balic do Helsinek, stąd dosłownie po chwili odlecieliśmy do Sztokholmu, gdzie przesieliśmy się do docelowego samolotu, który zabrał nas na lotnisko JFK.
Była piękna pogoda, dzięki czemu mieliśmy piękny widok na Norwegię, Islandię, potem Grenlandię, gdzie zrobiło się nam strasznie smutno na widok topiących się lodowców. Przelecieliśmy nad pokrytą jeziorami i lasami Kanadą i wreszcie lecąc na południe nad wschodnim wybrzeżem Stanów Zjednoczonych dotarliśmy do Nowego Yorku.

I tak późnym i deszczowym popołudniem, wylądowaliśmy na lotnisku JFK.
Grzecznie ustawiliśmy się w kolejce do kontroli imigracyjnej, o której słyszeliśmy różne, z reguły dość groźnie brzmiące opowieści, a tu pierwsza niespodzianka: pan strażnik, który dbał o to, by zapewniać płynność obsługi, robił to dosłownie śpiewająco i tanecznym krokiem. Natychmiast wpadliśmy w dobry humor, bo nie dało się nie uśmiechnąć na ten widok. Przez to jakoś tak łatwiej przyjęliśmy kontrolę w wykonaniu mocno oficjalnego i chłodnego pan oficera, który zmierzył nas surowym spojrzeniem, przepytał gdzie i do kiedy chcemy zostać, zrobił nam zdjęcia, pobrał biometrię i wreszcie rzucił: Welcome to New York, have a nice stay!
W ten sposób stanęliśmy po raz pierwszy na amerykańskiej ziemi, zmęczeni długim lotem i ciągle mocno nieprzekonani, czy nie trafiliśmy do miejsca, z którego będziemy mieli ochotę zwiać, bo to nie nasza bajka…
Przy bookowaniu hotelu trafiła się nam oferta bezpłatnej taksówki z lotniska i to takiej typu de lux, podreptaliśmy więc na ustalone miejsce spotkania przed halą przylotów naszego terminala. Już tu ruch na drodze nas trochę oszołomił, ale wreszcie w wielkim korku taksówek wypatrzyliśmy naszego kierowcę, i czując się co nieco jak burżuje, daliśmy się powieźć wypasionym minivanem Toyoty do hotelu na Manhattanie. Aż trudno było sobie nam uzmysłowić, że tam jesteśmy. Jechaliśmy patrząc na drogowskazy, które pamiętaliśmy z filmów, aż zobaczyliśmy przed sobą charakterystyczną sylwetkę Manhattanu, po czym wjechaliśmy pomiędzy te niesamowite drapacze chmur, minęliśmy Central Park, żeby następnie przeciąć Times Square i strefę tych sławnych ogromnych billboardów. Chwilę potem byliśmy już na miejscu. Hmm… ta chwila, to duża przesada, bo jazda samochodem po Manhattanie w godzinach szczytu (które, tu właściwie trwają zawsze) to udręka. Pokonanie 26 km drogi z lotniska zajęło nam solidnie ponad godzinę.
Ale wreszcie stanęliśmy przed naszym hotelem, umęczeni, z jet lagiem, mocno oszołomieni skalą tego miasta i niewiarygodnym hałasem jaki tu panuje. Hotel wybraliśmy w samym centrum Manhattanu, blisko Times Square, bo stwierdziliśmy, że nasz pobyt jest zbyt krótki, żebyśmy tracili czas na długie dojazdy z co prawda dużo tańszych, ale za to bardzo odległych dzielnic. A musimy przyznać, hotele na Manhattanie są upiornie drogie. My już jesteśmy w takim wieku, że nie chce się nam spać w wieloosobowych salach bez prywatnej łazienki, dlatego wzięliśmy malutki pokój z łazieneczką, w którym pobyt kosztował nas grubo więcej niż oba nasze bilety lotniczne łącznie . Ale szczerze – było warto, hotel był tak położony, że mogliśmy wszędzie dojść, tuż obok była też stacja metra, knajpki i 5 minut spaceru do Times Square.

Oczywiście nie wytrzymaliśmy, choć koszmarnie zmęczeni, porzuciliśmy szybko plecaki w hotelu i ruszyliśmy na pierwszy spacer. I jakby to powiedzieć, pierwsze wrażenie mocno odbiegało od zachwytu. Zapadł już zmierzch, rozpadało się, i jak stanęliśmy wśród tych ryczących billboardów, wśród świateł odbijających się w deszczu, w tym tłumie, hałasie, to miny mieliśmy bardzo nietęgie.



Zrobiliśmy kółko wokół hotelu, i mocno oszołomieni uciekliśmy do do pokoju, bo wreszcie nasze organizmy stwierdziły, że tyle godzin podróży wyczerpało baterie. Padliśmy do łóżek mocno niepewni co przyniesie kolejny dzień.